UMIERAM, PŁACZĘ
O WŁASNE ŻYCIE SIĘ HACZĘ
WCIĄŻ TYLKO PATRZĘ
JAK ŻYCIE PRZELATUJE MI PRZED OCZAMI
SIEDZĄC POD NIEBEM ZAPEŁNIONYM GWIAZDAMI
CAŁKIEM SAM, MYŚLĘ NAD RÓŻNYMI SPRAWAMI
WYŁĄCZAM SWOJE ZMYSŁY
DO GŁOWY PRZYCHODZĄ GŁUPIE POMYSŁY
TEN SEN JEST TAK RZECZYWISTY
JAKIŚ DZIWNY BÓL POCZUŁEM W SOBIE
ROZPRZESTRZENIAJĄCY SIĘ WCIĄŻ W MEJ OSOBIE
WSZYSTKO ZAMYKA SIĘ W JEDNYM SŁOWIE:
"Ś M I E R Ć" - TO ZNACZY TAK WIELE I TAK MAŁO
TO SŁOWO MNIE CIĄGLE PRZEŚLADOWAŁO
SPOKOJU MI NIE DAWAŁO
"Ś M I E R Ć" - OSTATNIĄ RZECZĄ O JAKIEJ POMYŚLĘ
TO WYRAZ, KTÓRY WCIĄŻ TKWI W MYM UMYŚLE
O NICZYM INNYM NIE MYŚLĘ
"Ś M I E R Ć", KTÓRA ODBIERA WSZYSTKO I DAJE TAK WIELE
NIE CHCĘ JUŻ DŁUŻEJ BYĆ W SWOIM CIELE
TEN WYRAZ CAŁEGO MNIE ZALEJE
WIATR LEKKO POWIEJE
WSZYSTKIE MYŚLI ROZWIEJE
NIE BĘDZIE JUŻ ŻALU
NIE BĘDZIE PUSTKI
NIE BĘDZIE PŁACZU
NIE BĘDZIE DUSZY...