Na krańcach horyzontu
gdzie niebo przytula ziemię,
słońce droczy się z nocą
cudownych barw spojrzeniem.
Maluje zachód łuną
fioletów i purpury,
obdarowuje złotem
człapiące sennie chmury.
Czasem zginie wśród lasów,
wzgórzami przymruży oczy,
ogrzeje chłodne fale
nim w morską głębię wskoczy.
Czeka w zaułkach ulic.
A gdy zabłysną latarnie,
znika, zanim na miasto,
zasłona nocy spadnie.
Zasnęło - a ja tęsknię
i w sercu jakoś smutno.
Poczekam na wschód słońca
z nadzieją na lepsze jutro.