Crisstimm

 
registro: 14/12/2007
The more I learn about people the more I like my dachshunds
Pontos134mais
Próximo nível: 
Pontos necessários: 66
Último jogo

Dyktatorzy w intymnym spojrzeniu - część druga

Kontynuując ciekawy temat bardziej osobistego życia "ludzi władzy" prezentuję dzisiaj dwóch z nich, bodaj najbardziej znanych.


Inteligentny i towarzyski, świetny śpiewak, lubiący róże i mimozy zmieniający się ponurego, zimnego i bezlitosnego satrapę - Iosif Wissarionowicz Dżugaszwili, znany prawie każdemu na świecie jako towarzysz Stalin. We wczesnych latach młodości był innym człowiekiem niż zapamiętała go historia. Miał dwie wiele miłości: żonę Kato, czyli Jekaterinę Swanidze i rewolucję. Ta druga jednak zdominowała wszelkie inne aspekty życia Stalina i mimo, iż zdawał się być bardzo szczęśliwy z małżonką i małym synkiem, bez wahania zostawiał ich, a wręcz zapominał na długie tygodnie. Taka miłość wykańczała Kato, wpadła w depresję, chudła, marniała, a sam Stalin zdawał się nie dostrzegać zbliżającego się końca życia żony. Przyjechał do niej dopiero wtedy, gdy leżała na łożu śmierci w Tyflisie choć ponoć po jej śmierci płakał jak dziecko. Wszystko wskazuje na to, że były to ostatnie ludzie odruchy dyktatora, późniejsze swoje kobiety traktował wręcz okrutnie. Jego druga żona, młodsza o dwadzieścia jeden lat, Nadia była jego sekretarką. Początkowo nie było źle w tym związku, Nadieżda Alliłujewa urodziła Stalinowi dwójkę dzieci. Jednak nie byli dopasowani, ona neurotyczna i zazdrosna, on coraz częściej pokazywał swoje prawdziwe oblicze mrocznego despoty. Ona już za młodu była prawie inwalidką, miała za sobą przynajmniej dziesięć aborcji, stany depresyjne, okropne migreny, problemy ze sercem, on okrutny i chamski, nie liczył się z najbliższymi - poniżał ich, pluł przy stole, rzucał w domowników resztkami jedzenia. Ponoć Stalin nie był kobieciarzem lecz też nie pozostawał obojętny na ich wdzięki. Miał mnóstwo adoratorek, uwielbiały go, pisywały listy, wyznawały miłość:

"Drogi towarzyszu Stalin, niedawno śnił mi się pan… Mam nadzieję, że dostąpię audiencji. Załączam swoją podobiznę" - pisała pewna nauczycielka z prowincji.

Do prawdziwej katastrofy doszło pewnego wieczoru, podczas którego wydano uroczystą kolację z okazji piętnastolecia Rewolucji. Małżonkowie pokłócili się, on zwrócił jej uwagę, że nie podnosi kieliszka w toaście; "Ej ty, wpij", ona odparła: "Nie jestem dla ciebie ej ty". Upokarzał ja na każdym kroku, wyzywał, rzucał w nią jedzeniem, w trakcie kolacji dzwonił do kochanki. Nadia starała się zachować spokój, wyszła z kolacji. Stalin pojechał spędzić resztę nocy w objęciach innej kobiety. Rano znaleziono Nadię martwą, oficjalnie podano, że zmarła na atak wyrostka robaczkowego, choć niektóre źródła twierdzą, że popełniła samobójstwo strzelając do siebie, inne, że wieszając się, a jeszcze inne sugerowały, że było to zabójstwo bo na szyi miała ślad po uduszeniu. Co do bezpośrednich powodów śmierci też nie ma jednoznacznej odpowiedzi; zamordowano ją, miała dostać zlecenie na zabicie dyktatora ale nie umiała tego zrobić i doprowadzona została do rozpaczy targnęła się na życie, choć można też się dokopać do informacji, iż zrobiła to  bo Stalin podczas tamtej kolacji wyznał jej, iż jest jego córką - miał kilkumiesięczny romans z jej matką około roku przed jej narodzinami.

Dżugaszwili podejrzewany był również o skłonności homoseksualne choć głęboko skrywane. Oficjalnie wielki wróg związków jednopłciowych wykazywał wielkie zamiłowanie do typowo męskich popijaw, a w aktach dotyczących naturalistycznej sztuki XIX malarzy pozostawił dziwne, niewybredne komentarze. W podobiźnie nagiego starszego mężczyzny Stalin dostrzegł podobieństwo do jednego ze swoich kolegów, Michaiła Kalinina: "Co taki chudy jesteś, Michaile Iwanowiczu? Pracuję. - Onanizm to nie praca. Zajmij się marksizmem, he he – dopisał na obrazku." Na innym dał taki wpis: "Nie siedź gołą dupą na kamieniu. Idź do Komsomołu albo na robotniczy fakultet". Czy to jednak jest dowodem na homoseksualne skłonności czy tylko jedynie na niewybredne poczucie humoru?

 

O mocno skrywane skłonności do homoseksualizmu podejrzewany jest inny, równie straszliwy dyktator - Adolf Hitler. Już za młodu i w tej delikatnej materii, jaką jest intymna strona człowieka Hitler popadał w skrajności. Podczas pobytu we Wiedniu zakochał się w dziewczynie, którą znał jedynie z widzenia i nigdy nie zamienił nawet słowa. Ta jego platoniczna miłość trwała 4 lata i przerodziła się w dziwną obsesję. Pisywał dla niej wiersze, wyobrażał jak biorą ślub, tworzą rodzinę, a gdy uroił sobie, że się na niego gniewa popełnił, jak się zresztą później okazało, sfingowane samobójstwo. To nie przeszkadzało mu korzystać z płatnej miłości, co spowodowało, że zaraził się, nieuleczalną wtedy, kiłą.

Wraz ze wzrostem jego wpływów i władzy rosło powodzenie u płci pięknej. Jedną z pierwszych ofiar bliskich kontaktów z führerem była jego o dziewiętnaście lat młodsza siostrzenica Angela Raubal, przez wszystkich zwana Geli. Chociaż już wcześniej, zapewne nie przez przypadek, dwie z jego kochanek próbowały popełnić samobójstwo. Sama Angela prawdopodobnie odebrała sobie życie (chociaż istnieją poszlaki, że została zamordowana), po tym jak wuj osaczył ją, zamknął i zagarnął wyłącznie dla siebie. Przed śmiercią żaliła się przyjaciółce, że Hitler jest potworem i zmusza do rzeczy wyjątkowo obscenicznych.

Najbardziej znaną partnerką jest Ewa Braun. Hitler i jego otoczenie rozpowszechniali tezę, jakoby nie miał on prywatnego życia i dniem i nocą poświęcał się dla narodu niemieckiego. Dlatego otoczył swoją długoletnią towarzyszkę życia murem milczenia i tajemnicy. Ewa, młodsza o dwadzieścia trzy lata, traktowana była przez niego instrumentalnie. Mówił, że "bardzo inteligentni ludzie powinni brać sobie prymitywną żonę”. A ona była mu bardzo oddana i lojalna. Mogła uniknąć losu swego okrutnego kochanka, jednak zdecydowała, że pozostanie z nim do końca i razem popełnili samobójstwo.

Były i inne kobiety i to nie tylko Niemki. Wśród nich znaleźć można aktorki, działaczki polityczne, sportsmenki, arystokratki, jednak żadna z nich nie zakpiła tak z niego jak... jego córka Gizela. Mówiono, że jej matką była Tillie Fleischer, oszczepniczka i zdobywczyni dwóch olimpijskich medali podczas berlińskiej olimpiady 1936 r. Po tym, jak Leni Riefenstahl sfilmowała führera gratulującego zwycięskiej sportsmence, mieli jakoby ośmiomiesięczny romans. Gizela gdy dorosła, przyjęła judaizm i poślubiła Żyda, syna rabina Francji, który zginął w jednym z hitlerowskich obozów śmierci. Ot, ironia losu.


Gorący temat na upalny wieczór

Nawiązując do ostatnio niezwykle popularnych blogów politycznych, ale i również do pogody postanowiłam napisać kilka zdań o... życiu (bardzo) osobistym kilku znanych z historii dyktatorów.

Nieograniczona władza daje nie tylko możliwość wpływania na wszelakie aspekty państwa i jednostek lecz również do możliwości posiadania (prawie) każdej kobiety. Słusznie zauważył Henry Kissinger: "Władza to największy afrodyzjak".

Zacznę od króla cieszącego się powszechnym szacunkiem i otoczonego nimbem zwycięzcy - Jana III Sobieskiego. Jego skłonność do Marii Kazimiery d’Arquien, znanej jako Królowa Marysieńka, jest jedną z bardziej znanych historii miłosnych władców polskich. Sobieski, wykształcony i obyty w świecie, nie był nowicjuszem w erotycznych manewrach, jednak gdy ujrzał Marię Kazimierę, pokochał ją od pierwszego wejrzenia i przyrzekł żyć tylko dla niej. Nie poszło niestety po jego myśli. Maria została poślubiona przez Jana „Sobiepana” Zamoyskiego, a nawet urodziła mu cztery córki (później jeszcze piątą). Mąż okazał się pijakiem i hulaką i znudziwszy się wdziękami żony zostawiał ją samą na wiele miesięcy. I tu pojawia się sąsiad, dawny konkurent - Sobieski. Ich romans, z różnym natężeniem trwał do śmierci "Sobiepana". Potem to już prawie jak w bajce, ślub (mały wypad Marii do Francji aby wyleczyć się z "francuskiej choroby" pozostawionej w spadku przez pierwszego męża), koronacja Jana na króla, dzieci, rodzina. O tym jak gorąco kochał Sobieski swą Marysieńkę świadczy fragment z listu do niej:

"Nie racz mi za złe mieć: mnie nie kapucynem ani kamedułem natura stworzyć chciała. Wszyscy na świecie ludzie, którzy mię znali, wierzyć temu nie mogli, abym się jedną żoną obejść mógł, a ja i z tą jedną cały rok już nie mieszkam, co nie tylko że się przyrodzeniu przykrzy, gdy mu się taki gwałt czyni, jako nie może być większy, ale i zdrowiu tak szkodzi, że już nie może bardziej. Ustawiczna gorączka dzień i noc, krosty po ciele, dymy do głowy takie, że się ledwie nie rozpada, a najbardziej począwszy od wiosny. W kolejnej epistole pisał frywolnie: A teraz całuję począwszy od busieńki, wszystkie śliczności, a najbardziej tyteńki, muszeczkę, pajączka i śliczne nóżeczki."

Liczne rozłąki wpisane były w ich pożycie, ale wracając do domu, król zwykł uprzedzać małżonkę o rychłym przybyciu i życzył sobie, by żona nie myła się przez kilka dni.

 

Zapewne dużo bogatsze życie intymne miał wielki "Mały Kapral" - Napoleon Bonaparte. Cnotę swą stracił z premedytacją, nazywając ją "doświadczeniem filozoficznym" z prostytutką, w wieku osiemnastu lat. Jego największą miłością życia była równie kontrowersyjnie "liberalna" pod tym względem Józefina de Beauharnais, choć ich noc poślubna okazała się niewypałem - piesek Józefiny ugryzł świeżo poślubionego w nogę, a wściekły Bonaparte wyszedł i resztę godzin do rana poświęcił na studiowanie taktyki i strategii. Potem to niczym w najlepszym brazylijskim serialu - schodzili się, kochali, kłócili i zdradzali. Ciekawostką jest to, że Napoleon również jak Sobieski lubił aby jego kobiety nie myły się zbyt często ale i też miał słabość do militariów w alkowie.

Cesarz Francuzów był człowiekiem uporządkowanym nawet w tej delikatnej materii. Albert Sylwian napisał o nim: "W owej dobie  jego apetyt seksualny przybrał formę wilczego głodu. Jako człowiek metodyczny, zorganizował odpowiednio do tego swoje życie osobiste. O dwa kroki od biura miał wkrótce buduarek, stosowny dla szybkich, a dyskretnych spotkań".

Nie sposób zapomnieć o jego romansie z panią Walewską, podsuniętą mu stetryczałego męża. Złożona w ofierze na ołtarzu Ojczyzny, zemdlała "w trakcie", co nie przeszkodziło Bonapartemu dokończyć dzieła.

Wśród jego licznych kochanek znalazła się również niezwykle ognista Włoszka, która była tak namiętna, że "zwichnęła mu przyrodzenie".

Po jego śmierci dokonano sekcji zwłok, lekarz który je  przeprowadzał stwierdził, że Cesarz był blady i nieowłosiony, a przyrodzenie miał niewielkie. Najbardziej żenujące jest to, że zostało ono odjęte, zakonserwowane i w 1969 roku dom aukcyjny Christie's wystawił je na sprzedaż.

 

Mumifikacji, jak każdy wie, poddano również Włodzimierza Ilijcza Uljanowa.

W niezliczonych biografiach i różnorakich wspomnieniach, daremnie szukać najmniejszej wzmianki o sprawach sercowych Lenina. Można odnieść wrażenie, że pochłaniały go całkowicie książki i rewolucyjne marzenia, a sam wódz Rewolucji Październikowej był przykładnym mężem. Za młodu pociągały go dwie kobiety: Nadieżda Krupska i Apollinaria Jakubowa. Tej drugiej oświadczył się, ale został odrzucony. Ponoć, gdy trafił do więzienia za działalność wywrotową, napisał do obu pań aby pojawiły się pod oknem jego celi. Prośbę spełniła tylko Nadieżda. Nie była piękna. Pisarz Ilja Erenburg zauważył, że "jeden rzut oka na Krupską i wiadomo, że Lenin nie interesował się kobietami".

Powyższe to jednak tylko pozory, Uljanow od kobiet nie stronił, a nawet, jak wiele wskazuje, miał również wielką skłonność do "burżujek".

Zagadkową postacią jest kobieta, która pojawiła się w jego życiu już po ślubie z Krupską, Inessa Armand. Tworzyli przez wiele lat przedziwny trójkąt; rewolucjonista, który o kobietach mówił, że nie spotkał jeszcze takiej , która by przeczytała cały „Kapitał”, zrozumiała kolejowy rozkład jazdy i potrafiła grać w szachy, schorowana i wpatrzona w męża żona i Francuzka z dość bujną przeszłością. Wiele wskazuje na to, że była jego kochanką, gdy zmarła, jej ciało sprowadzono do Moskwy (przed śmiercią rozstali się) i pochowano w ołowianej trumnie pod murami Kremla, a Lenin z Krupską zajęli się wychowaniem jej dzieci.

Sam Uljanow zmarł cztery lata później. Sekcja wykazała, że cierpiał na zaawansowany syfilis. Gdzie go złapał, nie wiadomo.


c.d.n (być może) :)


Pisząc powyższe skorzystałam z licznych źródeł, m.in.


"Mówią Wieki" Jan Sobieski i Marysieńka - Romans Wszechczasów. Iwona Kienzler

WP Historia - Napoleon Bonaparte i kobiety.

"Wróżka" Dyktatorzy w łóżku

Konflikty.pl Lenin i kobiety



 


Grimbald Wspaniały i Kupalnocka

Na tę szczególną noc już od dawna czekał Grimbald Wspaniały i nie tylko on.

To niezwykły czas, czas pełen magii, cudowności i spełnienia - choć nie zawsze takiego, jakiego można sobie życzyć. Kupalnocka. Noc, gdy nadchodzi moment, aby pożegnać płodnego Jaryłę, który polom dawał życiodajną siłę. Odchodzi do Prawii, Świata Bogów, a w jego miejsce staje frywolny Kupało.

Szczególnie cieszyły się na tę noc młode panny, choć i dojrzałe niewiasty oraz chłopcy starsi i młodsi nie mogli się jej doczekać.

Grimbald odświętnie przeczesał brodę, wąsiska i brewki, wyczyścił obuwie, przetrzepał czapkę i zawołał w stronę strojącej się w alkierzu żony:

- Już! Możemy iść!

- Możemy iść? Tak? Chyba ty, bo ja jestem jeszcze w proszku! Myślisz, że wystarczy przeczesać brodę i otrzepać z błota buty, żeby uznać wyjściową toaletę za skończoną?

- Odświeżyłem jeszcze czapkę - burknął z przekąsem Wspaniały, ale posłusznie przysiadł w oczekiwaniu na zydelku.

Kusiło go, by odrobinkę osłodzić minuty czekania i sięgnąć po schowaną na czarną godzinę monopolówkę.

- Tylko się nie upij - doszło go wołanie z alkierza.

Westchnął.

Gdy cierpliwość Grimbalda zaczynała tracić opanowanie, a sam krasnolud stanął oko w oko przed dychotomią; usnąć czy pójść na imprezę jako singiel, ukazała się w całej okazałości Grimbaldowa. Ubrana według najnowszego trendu, wystylizowana z przodu i z tyłu na ludowo, wystrojona w kwiaty, korale, wstążki i hafty była prawie miła dla niewprawnego oka.

- I jak?

Grimbald zawsze drżał przed tym pytaniem i gdy nadeszło, uciekł przed nim w czkawkę.

- Noo... no... ła...uśko.

Małżonka musiała być w wyśmienitym humorze, bo przyjęła odpowiedź za dobrą monetę, albo może, co bardziej prawdopodobne, nie zwróciła zbytniej uwagi na nią i wyszła z uniesioną głową naprzeciw nocy czerwcowej.

 

Obchody Kupalnocki tradycyjnie odbywały się na rozległej łące pod lasem, w zakolu rzeki. Teren z łagodnym wzniesieniem i przystępnymi brzegami sprzyjał prastaremu zwyczajowi palenia ognisk i puszczania wianków. Każdego roku kilku śmiałków zapuszczało się w bór w poszukiwaniu perunowego kwiatu. Większość wracała z bąblami po komarach lub nielichymi cięgami, gdy zdarzyło im się wejść w niedozwolony teren któregoś z leszych, ale też jednego roku para krasnoludów w ogóle nie powróciła. Powiadali, że zwiali od swoich współmałżonków i żyją gdzieś za górami i lasami, na kocią łapę, pijąc sobie nektar miłości z dziobków. 

Tego roku zapowiadało się ciekawie. Prócz tradycyjnych rozrywek miały być zawody w jedzeniu kiełbasy, bieg z przeszkodami z teściową na grzbiecie, wybory "Miss mokrego giezła", warsztaty tańca frywolnego oraz program artystyczno-dowolny w wykonaniu rusałek i południc.

Przy największym ognisku kłębił się tłum prominentów i znaczących osobistości i tam też bez wahania skierowała się Grimbaldowa, ciągnąc męża.

Matuzalem rodu krasnoludów, weteran wojny, której już nikt nie pamiętał - Wegecjusz Osławiony w dobrym, oldskulowym stylu podrywał wąsatą teściową Orsyta Miętowego. Ta chichocząc zwijała siwy loczek  na palec i rzucała spod niezbyt gęstych rzęs oszałamiająco filuterne spojrzenia.

- Hrauuuu, tej to nawet ziele nasięźrzału nie pomoże, choćby ją natrzeć po samiuśkie pięty - skwitowała złośliwie baba leśna Hawra, która pojawiła się tuż przy małżonkach, nie wiadomo skąd.

- E tam, z tym nasięźrzałem to tylko bajanie - skrzywiła się Grimbaldowa.

- Dyć to prawda samiuteńka! Wielką ma moc to ziele, a już przy  Sobótce szczególnie. Jak se która panna nasmaruje ciało liśćmi nasięźrzału, chłopy wszelakie będą do niej skamlać, niczym goblin Innocenty do poczwórnej marży. Grrr... Jeno jest jeden szkopuł - aby zachować moc nasięźrzału, przy zrywaniu dziewka golusieńka musi być, a i godzi się wypowiedzieć odpowiednie zaklęcie, chroniące przed lichem wszelakim.

Głośne bajania o cudownym zielu przywabiły stadko rusałek. Stanęły w półkolu i słuchały rozdziawiając usta w ponętnym układzie warg.

- A jakie to zaklęcie? - zaryzykowała pytanie mała ondyna o prześlicznej twarzyczce i lekko zielonkawych włosach.

Wydała się Hawrze dziwnie znajoma. Zmrużyła oczy i pociągnęła tęgi łyk okowitki ku rozjaśnieniu pamięci. W tym względzie jednak pamięć nie pojaśniała, za to przywołała słowa zaklęcia:

- Nasięźrzale, nasięźrzale,

Rwę cię śmiale,

Pięcią palcy, szóstą, dłonią,

Niech się chłopcy za mną gonią;

Po stodole, po oborze,

Przecie jestem dziewczę hoże. *

 

Rusałki poczęły, jedna przez drugą, powtarzać rymowankę, a nawet co niektóre śpiewać do dziwnej, tęsknej melodii.

Grimaldowa wzruszyła ramionami, ale wąsata teściowa Orsyta Miętowego już podchwyciła chwytliwą przyśpiewkę i mruczała rytmicznie pod nosem. Dało się słyszeć jak z ukontentowaniem powtarza: "jestem dziewczę hoże".

Ondyny uznały, że włączą zaklęcie do repertuaru i pląsając przy nim, urządziły widowisko nie byle jakie.

- Tym to nie trza smarować się zielem, aby zawlec każdziutkiego chłopa do sadzawki - odezwał się ktoś zza plecami Grimbalda.

Odwrócił się. To ponura i tajemnicza mamuna Czębira.

Pochylili wszyscy głowy w pełnym poszanowania powitaniu, albo też może zwyczajnie się jej bali.

Jedynie baba leśna Hawra nie czuła respektu. Znów pociągnęła tęgi łyk okowitki i odpyskowała.

- Dla was nie starczyłoby i hałdy, aby skusić byle jednego.

Czębira nie odpowiedziała na zaczepkę, szepnęła coś do ucha Grimbaldowej i odeszły na stronę.

Hawra dopiero się rozkręcała, no i odkręcała korek z kolejnej butelki.

- Byyyyywajcie! - Rozległo się wołanie.

- Czas pożegnać Jaryłę - przypomniał Wegencjusz Osławiony i uwiesiwszy się u łokcia wąsatej teściowej Orsyta Miętowego podreptał w stronę nawoływania.

Zapłonęło wielkie ognisko, płomienie strzeliły wysoko na dobrą wróżbę. Zaśpiewali wszyscy pieśń o odejściu Jaryły i przybyciu Kupały. Wrzucono kukłę pierwszego z nich w płomienie. Rusałki, choć nie przepadały za ogniem, wzięły się za ręce i zapląsały w kółeczku wokół stosu. Ich ruchy przywabiały i obiecywały.

Przyłączać zaczęli się pozostali: krasnoludy, strzygi, utopce, wąpierze, borowi, mamuny, południce i inne stwory - wszyscy w odwiecznym pląsie . Przyłączył się i Grimbald. Chwycił nieznajome dłonie, przywarł bokiem do obcej mamuny, wpadł w przedziwny ekstatyczny trans. Nie rozróżniał; gdzie niebo, gdzie ziemia, ogień, woda, a co najważniejsze - gdzie żona? Świat kolebał się przed oczami. Stopy waliły miarowym rytmem w ziemię.

Gdzieś tam w opętańczym tańcu mignął mu zduhacz Jarmir, przez moment widział wirującą, znajomą, bladą  dziwożonę i wydało mu się, że obok przytupuje goblin Innocenty.

Zgubił odświętną czapkę i poczuł jak wiatr głaszcze po czole. Mocniej i mocniej. Narastało przedziwne napięcie w powietrzu.

- Nasięźrzale, nasięźrzale - zaintonowały rusałki.

- Nasięźrzale, nasięźrzale - powtórzyli inni.

"Gdzie moja żona?", przemknęło Grimbaldowi przez myśl, ale zaraz uciekło.

Wtem, rozległ się suchy trzask. Potężny, głośny rumor przetoczył się po niebie. Przestraszyły się rusałki i rozpierzchły. Łoskot powtórzył się, jeszcze bardziej donośny i straszliwy, a tuż za nim, potężny piorun uderzył wprost w wielki stos drewna, przygotowany do całonocnego podsycania ognisk.

- Ożeż ty  w kijankę kopana! - zaklęła mała rusałka o zielonkawych włosach, potknęła się i runęła jak długa na ziemię.

Szczapy zajęły się złoto-czerwonym płomieniem, a ogień z nieba błyskawicznie rozprzestrzeniał się, szerząc panikę i wrzask niepomierny. Rusałki smyrgnęły do rzeki, pozostawiając leżącą, zielonowłosą ondynę nieopodal rozpalającej się coraz mocniej sterty.

Za rusałkami, w panice ruszyła reszta świętujących. Powstał tumult i kotłowanina nie do ogarnięcia.  

Grimbald zaczął nawoływać żonę. Biegał to w tę stronę, to w drugą, szukając znajomej sylwetki. Nie było to takie łatwe, bo co rusz ktoś go potrącał lub on potrącał kogoś. Ogarnął go strach paskudny. Tłum napierał i znosił w stronę rzeki. Musiał krasnolud używać całej swojej siły, aby przedrzeć się w kierunku wzgórza.

Gdzie jesteś? Gdzie jesteś... Preponderancjo?

Zobaczył ją. Była przy rzece wraz z mamuną. Bezpieczna.

Odetchnął.

Jednak po chwili coś zmroziło mu krew w żyłach. Przy płonącym stosie, przywalona sporą gałęzią, wciąż leżała mała rusałka.  Ktoś nieporadnie próbował odwalić konar. Hawra. Zamroczona alkoholem i tańcem nie umiała sobie poradzić, z dość sporym ciężarem i klapnęła na tyłek tuż obok zamroczonej ondyny.

- Już biegnę! - Wrzasnął krasnolud, ale ktoś boleśnie kopnął go w goleń. Oddech uwiązł mu piersiach.

- Eeeehhh - wyskrzeczał po chwili i przysiadł gwałtowanie na trawie.

To był błąd. Drugi cios otrzymał w bok. Najprawdopodobniej kopnął go przebiegający utopiec.

- Ożeż ty w kijankę kopany! - powtórzył Grimbald za małą rusałką.

Wstał jednak i kuśtykając podążał w kierunku rozprzestrzeniającego się ognia. Wysuszona ostatnimi upałami trawa zajmowała się płomieniami z niebywałą łatwością i szybkością.

Nie zdążę. Zdążę... Nie... Chyba że cud jakowyś...

 

I nadszedł cud jakowyś.

Na wzgórzu, prawie w samym centrum pożaru stała tajemnicza postać i uniesionymi w górę rękoma wymachiwała, zakreślając przedziwne figury.

- Ki czort? Następny co się otumanił siwuchą i tańcem kupałowym? - mruknął Grimbald.

Oczy szczypały od gryzącego dymu. Mocno je potarł i zobaczył... To był zduhacz Jermir.

Zduhacze, inaczej płanetnicy, ponoć posiadają moc przyciągającą chmury, sterującą pogodą, przywołującą deszcz.

I faktycznie, w górze, nad Jermirem zbierały się czarne kłębowiska chmurzysk burzowych.

Nie miał czasu Grimbald na dalszą obserwację, musiał dostać się do rusałki i Hawry.

 

- Hop, hop! Hawra! Haaawra! Gdzie jesteście - wrzasnął, bo płomienie i dym utrudniały orientację.

Deszcz lunął nagle. Zbawienny, choć nie kojący, raczej kąsający po ciele ostrymi strugami.

- Deeeeszcz! - zakrzyknął uradowany krasnolud i chciał zatańczyć w miejscu, ale bolący goleń przywołał go do porządku.

Strugi jeszcze bardziej ograniczyły pole widzenia. Stanął nasłuchując.

- Grrr... i niechaj mu poświst przetrzepie, to czego się wstydził nawet przed macią własną. Grimbald! Tutaj! No podnieś kuper mała żabo! - To ostatnie chyba skierowane było do rusałki.

Gdy Grimbald dotarł do Hawry i ondyny, zduhacz Jermir już przy nich był i odwalił pechowy konar. Baba leśna krztusiła się, charczała i złorzeczyła, jednak już stała, a mała rusałka, której najwyraźniej nic poważnego się nie stało, znów wisiała u jej spódnicy.

- Ta bździągwa znów się przyczepiła. Wrrr... i jego... matki mać.

- Witajcie miły sąsiedzie - Jermir jak zwykle pełen był kurtuazji.

Deszcz wciąż padał kąśliwymi, nieprzyjemnymi strugami.

- Długo tak będzie? - Spytał Grimbald płanetnika.

- Ze dwa dni nawet.

- No to z puszczania wianków i nacierania nasięźrzałem nici - skwitowała mała rusałka.

- Taaa, czasy pierońskie i zasrane nadeszły, kolejny rok nikt mego wianka nie wyłowi - zaśmiała się szyderczo Hawra, rozglądając się wkoło, w poszukiwaniu utraconej butelki.

Z deszczu zaczęli wyłaniać się powracający przyjaciele, znajomi i zupełnie obce osoby.

Grimbaldowa dopadła do męża.

- Nic ci nie jest?

Wszystkie te kwiaty, korale, wstążki i hafty nasiąknęły wodą i smętnie wisiały, a jednak wprawne oko krasnoluda uznało, iż wygląda lepiej niż przy wyjściu z domu.

Czębira szczelnie otulona w płaszcz, bacznie przyglądała się zduhaczowi. Ten nieśmiało uśmiechnął się do niej.

Pojawił się Razybud Wolnostojący i klepnął kamrata w ramię:

- Co tu się wyrabiało? Widziałeś Paupellę?

Grimbald Wspaniały wzruszył ramionami, bo jak to wszystko streścić, stojąc w ulewie, pośrodku łąki, z bolącym goleniem? A Paupelli Niezdobytej nie widział.

Przybiegły również rusałki, by w asyście spojrzeń uwodzicielskich, posyłanych dzielnemu wybawicielowi zabrać siostrę. Jedno sięgnęło się nawet Grimbaldowi, ale uciekło na widok miny Grimbaldowej.

- Całkiem klawo było - rzuciła na odchodnym mała rusałka o zielonkawych włosach - musimy to powtórzyć w przyszłym roku.  

Krasnoludka chwyciła dłoń męża.

- Spadamy - szepnęła na ucho i pociągnęła go w kierunku domu.

Posłuchał i potruchtał za nią, choć goleń wciąż bolał niemożebnie.

Jeszcze tylko, gdy obejrzał się, zobaczył, jak Hawra chwyciła za kieszeń palta zduhacza.

- Chrrr... A my se musimy pogadać złociutki i wyjaśnić kilka spraw... ale to... chrauu.. nie tu, gdzie paskudztwo leci na głowę. Porządek świata jest właściwy wtedy, gdy ciecz wlewa się do gardła, nie na grzbiet, wrr... no chodź zduhaczu... wypijemy se po jednym w lepszych, zadaszonych okolicznościach przyrody. 




* autentyczny tekst ludowy odrobinę przeze mnie zmodyfikowany




Grimbald Wspaniały i upalne perturbacje

   Nastały upalne dni i Grimbald Wspaniały, jak też również, bez wątpienia reszta czułych na niedyspozycyjne zmiany temperatur stworzeń, doświadczał wzmożonego pragnienia. Mógłby je oczywiście ugasić, zgodnie ze wskazówkami żony, wodą z domowego źródełka, lecz odczuwał lekkie obrzydzenie na myśl o tak bliskiej zażyłości z bezbarwną, bezwonną i bezsmakową cieczą. Uważał ją za pozbawioną wszelkich właściwości wzbogacających duszę wojownika, za którego mógł w pewnych chwilach i okolicznościach warunkowo uchodzić,  a w dodatku mogącą poczynić straszliwe spustoszenie w organizmie nieprzygotowanym uprzednio i odpowiednio.

   O nie, Grimbald wolał nie ryzykować i skupił się na innych, wielokrotnie już wypróbowanych we wszelakich warunkach atmosferycznych, napojach, świetnie gaszących pragnienie i przynoszących wilgotną ulgę cielesno-duchową.

- Nalej duszko niemały kufelek zimnego, chmielowego... - zagadał do ponętnej kelnerki, która przemknęła tuż obok jego stolika.

- Zara... Zara, ociupinkę zarobiona jestem. Za minutkę będę nazad.

   W tym roku goblin Innocenty poczuł wzmożoną żyłkę handlową i koniunkturalny popęd ku wykorzystaniu sezonu kanikuły do szybkiego wzbogacenia się. Wystawił przed sklepem, pod trzema rozłożystymi dębami, kilka stołów wraz z ławami oraz zatrudnił dwie rusałki, aby roznosiły, oczywiście za odpowiednią opłatą, schłodzone pokrzepienie dla spragnionych.

- Zgrabne to, ponętne ale i opętańcze zarazem. Czołem Grimbaldzie.  - Przy stoliku wyrósł jak spod ziemi Razybud Wolnostojący, przyjaciel, sąsiad i dłużnik w jednej osobie.

   Wspaniały chrząknął, dając do zrozumienia, że w pełni się z przedmówcą zgadza, jak też zezwala, aby ów dosiadł się.

- Czołem druhu.

   Jak na zawołanie zjawiła się rusałka, składając usta w zgrabny dziobek, wypinając w bok bioderko i pochylając się pod takim kątem, by najkorzystniej zaprezentować obfity biust. Przez chwilę trwała w tej pozie w milczeniu, dając czas na adekwatną konstatację, po czym wyciągnęła bloczek do spisywania zamówień.

- Czego se szanowne klienty życzą?

- A co panienka w swej nieokiełznanej szczodrobliwości poleca?

- Hę?

- Co macie dobrego?

- Piwo.

- I?

- I mogę je przynieść w dwie minuty. Bez zadyszki. I z pianką na dwa cale.

   Razybud spojrzał z podziwem na płowowłosą pannę, uniósł kciuki i skinieniem głowy potwierdził zamówienie. Panna narysowała sobie w bloczku dwa kufle wypełnione płynem oraz pianką, przy której zaznaczyła strzałką dopisek: "dwa cale".

- Trzeba przyznać, że w jej przypadku zadyszka byłaby zjawiskiem co najmniej fascynującym i niechybnie wpłynęłaby znacząco na dalsze gaszenie pragnienia - szepnął w stronę kamrata Wolnostojący, a głośno dodał:

- Ja stawiam.

   Grimbald wzruszył się odrobinę, z powodu niezrównanej serdeczności kolegi. Ostatnio stał się dość skłonny do ulegania emocjom.

   Rusałka zachichotała, oplotła krasnoludy spojrzeniem powłóczystym i smyrgnęła realizować zamówienie.

- Jak je z błota i uprzedzeń pruderyjnych obmyć, to człek jakiś bardziej koncyliacyjny się robi.

- E tam, ja żonaty... - żachnął się Grimbald.

   Przyjaciel spojrzał na niego z niedowierzaniem.

- Co jest? Kurde!

- Boć... - zaczął się zwierzać Wspaniały i umilkł.

   Co tu gadać?

   Szczęśliwym zrządzeniem, kelnerka okazała się słowna i po upływie minuty przybiegła z dwoma kuflami zimnego napoju. Powtórzyła znów rytuał z dziobkiem, bioderkiem i biustem, zmrużyła oczy i jakoś tak dziwnie przylgnęła wzrokiem w niebezpieczne miejsce męskiego braku rozsądku.

   Panowie bezwiednie wyprężyli muskuły, wciągnęli brzuchy i napięli, to co im się udało napiąć.

- Jakby co jeszcze potrzeba, trza krzyknąć: "Jachna"  i przybieżę - oznajmiła ondyna i pospieszyła obsługiwać innych klientów.

   Razybud palcem zamieszał pianę w kuflu i oblizał go.

- Pięknie się ustała.

   Spojrzał na markotnego przyjaciela i znacząco odkaszlnął.

- Pierdół o przyjaźni nie będę zapodawał, jak chcesz to gadaj...

   Grimbald przez chwilę bił się z myślami.

- Papą zostanę.

- Ku... O Wielka Macierzy i trzy formy spełnienia jej! Gratulować! Chyba...

Nie zdążył Grimbald Wspaniały odpowiedzieć na serdeczne życzenia, bo w pobliżu wejścia do sklepu wybuchła okropna burda. Ktoś krzyczał przeraźliwie, ktoś klął niemożebnie, ktoś płakał wniebogłosy.

   Zerwały się krasnoludy na równe nogi i pobiegły nieść odwet, pomoc lub choćby łyk piwa potrzebującym. Ściskając w łapskach cenne kufle z napojem i pianką na dwa cale, gotowi byli stawić czoła potworom wszelakim, w tym: marom, zmorom, wijom, wampirom, a kto wie może i nawet politykom?

   Burdę wywołała mocno podpita baba leśna Hawra i to ona krzyczała przeraźliwie i klęła niemożebnie. Jedynie płacz wniebogłosy nie wydobywał się z jej ust, a raczej od kogoś z tłumu ciekawskich, błyskawicznie zebranych przy ekscytującym incydencie.

   Hawra na co dzień starała się nie dopuścić do wysuszenia gardła i raczej nie wypływało to szczególnie na jej sposób bycia i nonszalanckie podejście do otoczenia, jednak tym razem musiała zdrowo przesadzić lub eksperymentować z trunkiem wyjątkowo niebezpiecznym. Wyglądała straszliwie, a zachowywała prawie skandalicznie. Oczy miotały pioruny, a usta ślinę. Ona sama miała w planach prócz przekleństw i śliny miotać jeszcze kamienie, ale brutalnie jej to uniemożliwiono. Trzymało ją dwóch wyjątkowo rosłych krasnoludów, właściciel sklepu i uroczego ogródka piwnego goblin Innocenty oraz uczepiona spódnicy rusałka o prześlicznej twarzyczce i lekko zielonkawych włosach. Baba leśna w bezpardonowym szale usiłowała zbić, sponiewierać, a przynajmniej opluć... zduhacza Jermira.

- A bodaj cię zeżarł smok trafnięty kłykcinami kończystymi i trądzikiem różowatym! Bodaj ci brzuch wzdął od gazów jelitowych i nie popuścił do przesilenia zimowego! Bodaj...!

- Opanuj się nieszczęsna niewiasto - zakrzyknął gromkim głosem maleńki goblin, znany ze swego upodobania do czystości w obejściu, mowie i czynie i większości myśli.

   Nieszczęsny zduhacz stał niczym porażony piorunem, z pełną zakłopotania miną i rozerwaną siatką z zakupami.

- Nie wiem, co ją ugryzło - zwrócił się do Grimbalda i Razybuda, gdy stanęli tuż przy nim. - Uwierzcie, nic jej nie zrobiłem, nie powiedziałem nic niemiłego... Poprosiłem jedynie, żeby ustąpiła drogi, bo zagrodziła wyjście ze sklepu.

   Hawra choć wciąż jeszcze pełna zawziętości, zdawała się uspokajać. Przestała już szarpać się z krasnoludami i goblinem, jedynie usilnie kombinowała, jak tu uszczypnąć uwieszoną u spódnicy rusałkę.

- On, hrrr... jest potworem. Jest zły i podstępny! Jeszcze zobaczycie, że mam rację.

   Zduhacz pokiwał smętnie głową, pozbierał porozrzucane zakupy, postał jeszcze chwilę i grzecznie się pożegnawszy ruszył w kierunku domu.

- Wpadnę później do was, sąsiedzie - zawołał za nim Grimbald.

   Goblin Innocenty, widząc, że tłumek ciekawskich zaczyna się rozchodzić, postanowił nie tracić czasu i wykorzystać odpowiednio sytuację, obracając ją w korzyść i branżowe dobrodziejstwo.

- Szanowni klienci, uprzejmie informuję, że zajście było jedynie efektem małego nieporozumienia i zostało prawie wyjaśnione i całkowicie, w sposób pokojowy zażegnane. Ja ze swej strony zachęcam do wstąpienia w skromne progi naszego wielobranżowego domu handlowego, celem dokonania trafnych i satysfakcjonujących zakupów. Uwaga! Tylko dzisiaj szprot wędzony prawie za bezcen, koncentrat pomidorowy całkiem świeży i proszek do prania o wyjątkowej skuteczności w wyjątkowo niskiej cenie. Zaznaczę tudzież, że posiadamy dziś w ofercie boczek i karkówkę tak nieprawdopodobnie świeże, iż niejeden konsument dałby się za nie pokroić w plasterki.

   Zbiegowisko zaczęło się rozchodzić, dwa krasnoludy trzymające babę gdzieś zniknęły, jedynie mała rusałka wciąż tkwiła uwieszona u spódnicy Hawry.

- A poszła do bajora! Hrr... i niechaj rozsiane po całym ciele zostanie... A kysz! - Baba leśna próbowała ją przegnać. Zwróciła się do Innocentego:

- Zabieraj tę tu i zagnaj do roboty.

- Ta nie jest żadna z moich... - odparł po namyśle goblin i pełen godności wrócił za ladę sklepową.

   Razybud z Grimbaldem przysiedli na ławie i pociągnęli po długim łyku z kufelków.

   Rusałka mocniej wpiła palce w materiał spódnicy i zatrzepotała rzęsami.

- To już? Już po wszystkim? Nic nie dostanę za czyn bohaterski? Nic? Nawet buziaka od przystojniaka?

   Hawra zaklęła, odkaszlnęła, splunęła tuż przy nodze rusałki i biorąc mocny rozmach spróbowała kopnąć dzielne dziewczę.

- Ja dam buziaka! - zaofiarował się Razybud Wolnostojący i wydął wargi w sposób, który uznał za ponętny i przystający do przystojniaka.

   Rusałka popatrzyła na niego uważnie, zapewne rozważając w myślach wszystkie za i przeciw, aż w końcu puściła spódnicę Hawry, wstała, otrzepała się, odwróciła  i odeszła ze spuszczoną głową. Dało się jednak słyszeć jak mruczy pod nosem.

- Dupa, nie nagroda za bohaterstwo. Drugi raz nie dam się tak łatwo spławić.

   Uwolniona baba leśna ciężko usiadła na ławie, przy krasnoludach.

- Czyje to? - zapytała unosząc kufel z piwem Grimbalda i nie czekając na odpowiedź wychyliła do dna.

   Czknęła i podziękowała z godnością.

- Tego mi było trza od dawna...

   Wspaniały westchnął.

- Co jest Hawra? Odbija ci, czy zmieszałeś w złych proporcjach któryś ze swoich dekoktów?

- A gdzie tam! Spontanicznie zapieniło się we mnie na widok tego... Pfu! Miastowego guru.

- Nie pojmuję. Przecież to najmilszy zduhacz jakiego znam - dociekał Wspaniały.

- Gówno prawda! To pozór jeno... pozór... Hrauuu... Bodaj go małanka wykończyła przed świtem... Wrrr. Zresztą to jedyny zduhacz, jakiego znasz, nie licząc jego żony. A wy wiecie kim po prawdzie są zduhacze? Jasne, że nie wiecie, bo co wy tam...? Wrrr....

   Z tak twardymi argumentami ciężko było krasnoludom dyskutować, tym bardziej o suchym pysku, bo piwa w kuflach już nie było.

- Taaa - westchnął Razybud Wolnostojący.

   Grimbald w westchnięciu wyczuł maleńki przytyk do tego, iż teraz jego kolej postawić kolejkę. Rozejrzał się za którąś z rusałek-kelnerek, ale jak na złość żadnej w pobliżu nie było.

- Jachna! - przypomniał sobie imię obsługującej ich panny.

   Jednak wbrew zapewnieniom, nie zjawiła się na zawołanie. Zamiast niej do stołu podeszła Paupella Niezdobyta.

   Grimbaldowi odjęło mowę. Dawno nie widział pięknej krasnoludki. I teraz, gdy zmieniły się pewne okoliczności, patrząc na nią czuł jednocześnie podziw i wyrzuty sumienia.

   Tych drugich pozbawiony był Razybud Wolnostojący.

- Proszę, proszę, kogo my tu mamy? A gdzie ondyna?

- Skończyła zmianę. W czym mogę usłużyć?

   Razybud mlasnął głośno, a Grimbald miał na końcu języka niezwykle wyszukany komplement lecz uprzedziła ich Hawra.

- Dyć czego pyta jakby pierwszy dzień pracowała? Daj trzy... albo sześć od razu, żeby nogi oszczędzić.

   Paupella spojrzała pytająco na krasnoludów, a oni skinęli głowami na znak, że Hawra ma rację.

Ta w ramach rewanżu, gdy tylko się krasnoludka oddaliła rzekła.

- Wy se możecie mamić wieś całą ale stara Hawra wie, kto nocą pohukuje. Tobie mówię - tu zwróciła się do Grimbalda - nie dla dziwożony sianokosy. I chociaż  żywot bez rojeń smutny, niczym  swaćba bez gorzałki, uważaj by nie ochlał się zbyt  mocno. Ty, Razybudzie, staryś a głupiś. Nie wiesz, że "niezdobytych" nie podbija się radami mamuśki i przechwałkami przy kuflu?

   Rozważania przerwała Paupella, przynosząc zamówione piwa. Krasnoludy popatrzyły na nią, jakby wiedzieli ją pierwszy raz.

- No co? - spytała zdziwiona.

- Masz plany na Kupalnockę? - zaatakował śmiało Razybud.

- Nie, raczej nie...

- To i dobrze, bo teraz... teraz - zająknął się i spojrzałam na Hawrę, w poszukiwaniu pomocy.

Ta jednak miast zachęty, beknęła głośno.

Paupella Niezdobyta wzruszyła ramionami i oddaliła się. Towarzystwo przyssało się do kufli i przez dłuższą chwilę słychać było siorbanie i dopiero po chwili lekko łzawym tonem odezwał się Razybud Wolnostojący.

- Co teraz?

- Ano... Noc Kupały przed nami. Chrauuu... W naszych rękach wybór czy wyławiamy wianek czy spalamy zduhacza w ognisku.

Baba leśna zaśmiała się chrapliwie, a krasnoludy poczuły, że nie mają więcej pytań i cieszą się ogromnie, iż nie są zduhaczami.


Grimbald Wspaniały i prawda niezupełnie objawiona

Są prawdy objawione nielicznym i są takie, o których nawet rusałki plotkują przy popołudniowym naparze ze skrzypu polnego. To, że dni mijają w swoim rytmie, bez oglądania się na potrzeby, skargi i pieśni należą raczej do tych drugich, choć to nie do końca udowodnione.

Sobotni dzień zapowiadał się jako przeciętny i wszystko wskazywało, że gdyby spytać Grimbalda Wspaniałego za rok, czy zapamiętał w nim coś szczególnego, w odpowiedzi wzruszyłby ramionami i pociągnął długiego łyka ulubionego, rozgrzewającego duszę i somę trunku. A jednak...

Krasnolud już od czwartku miał szczegółowo opracowany plan na sobotę; wyspanie się, jedzenie, dokładka, spanie, jedzenie, dokładka, leżenie i udawanie, że się drzemie, podwieczorek, dokładka, plus picie do każdej z czynności. Jako detal wnoszący posmak przygody w ten nobliwy projekt, zaplanował spacer do sklepu, celem uzupełnienia wiktuałów i trunków, jak też w potrzebach informacyjno-rekreacyjnych. Wiadomo, zarówno śmietanka jak i szumowiny zbierają się u źródła.

Potoczyło się jednak inaczej.

Tego poranka Grimbaldowa, która w świetle wiosennych promieni odkryła u siebie mało zachwycającą nadwagę, rozpoczęła stanowcze wdrażanie diety ubogoenergetycznej oraz procesu uporczywych czynności, których celem miało być podkręcenie przemiany materii, a co za tym idzie spadku masy ciała. Wdrażanie to przejawiło się, na pierwszy ogień, natychmiastową decyzją o udaniu się na modny, prozdrowotny i stojący wysoko w sondażach pism kobiecych jogging.

Krasnoludka wydobyła z dna szuflady gustowny dresik, jednak stwierdziwszy, że nie do końca mieści się w jego dolną część, dała głośny wyraz frustracji, czym zbudziła męża śpiącego snem sprawiedliwego.

- Do diaska! Cholerrra! I jeszcze trzy inne wciórności! To najpewniej te ciasteczka z popołudniowych debat nad ochroną czynnych torfowisk niskich i łąk bagiennych! Czułam, że kardynalnym błędem będzie skonsumowanie trzeciego serniczka z galaretką ale coś zaćmiło mi zdrowy instynkt i otumaniło poczucie koherencji. Zapuściłam się! Grimbald!

- A co ja mam do tego? - zapytał krasnolud ziewając i puszczając porannego bąka.

Pogardliwy wzrok żony zawierał cały elaborat na temat jego prostactwa, nieposzanowania płci pięknej i uszczerbków w elementarnym poczuciu dobrego wychowania.

- No co? - Obruszył się Grimbald. - Jako propagatorka zdrowego stylu życia powinnaś wiedzieć, że przetrzymywanie nadmiaru powietrza drastycznie wpływa na obniżenie dobrego samopoczucia, wręcz odbija się na zdrowiu... w tym psychicznym.

- Czasem mam wrażenie, że wewnątrz ciebie jedynie  nie-przetrzymywane powietrze można znaleźć - prychnęła Grimbaldowa i ponowiła próbę wciągnięcia dołu od dresiku.

I tym razem nie udało się. Krasnoludka westchnęła, wyciągnęła inną, obszerniejszą parę legginsów, ubrała je, przejrzała się w lustrze i raz jeszcze westchnęła.

- Koniec z serniczkami z galaretką.

Zrobiła pięć przysiadów, dwa pajacyki, trzy skłony i trochę już spocona wyszła do kuchni. Grimbald puścił drugiego, basowego bąka, sięgnął po czapkę, podrapał się niespiesznie po goleni i podążył za małżonką, uznając dalsze przebywanie w sypialni za bezcelowe, szczególnie iż poczuł dojmujące ssanie w żołądku.

Jakiż piękny, niezaangażowany dzionek się dziś urodził, zadumał się na chwilę.

Po czym ukroił grubą pajdę chleba, posmarował nie żałując smalczyku, obficie posypał solą, przykrył plastrem boczku  i prawie całą wsadził na raz do buzi.

Trwaj chwilo, chwilo jesteś piękna.

- Tyle tłuszczu i cholesterolu od rana, to nie dziw że wieczorem cię zatyka - skomentowała jego wyczyn żona.

- Szo masz na myszli? - Krasnolud starannie żuł kromkę jednocześnie starając się być aktywnym w małżeńskiej dyskusji.

- To, żeś spaślak, leń i niezdrowo się odżywiasz, a skutki odbijają się również na rodzinie.

- Poprawię szię, własznie mam szamiar pobrać witaminki.

I tu, by nie być gołosłownym, podszedł do stojącej w kącie kuchni beczki i odsunąwszy przykrywającą ją deskę, bez ceregieli zanurzył dłoń, "pobrał"  okazałego, kiszonego ogórka i dorzucił do zawartości jamy ustnej.

Mlasnął z ukontentowania, gdy wykwintne smaki połączyły się pod podniebieniem tworząc kwintesencję udanego śniadania.  

- Czy ty zdajesz sobie sprawę jakie spustoszenie czynisz w swoim organizmie takim śmieciowym i byle jak spożywanym żarciem? Wymiotować mi się chce... Serio.

- Uhaaaa. Łyk gorzałki by się przydał.

Grimbaldowa  nie kryła narastającej frustracji, jak też tego, że poczynania męża w znacznym stopniu ją wzmagają.

- Gorzałka! Fuj! Tylko to ci w głowie!

Krasnolud już miał zaprotestować i dać przykład różnorakich spraw nad jakimi głowi się w wolnych chwilach ale po namyśle odpuścił i zmieniwszy temat zaczął opowiadać o pracy.

To niechybnie zobligowało Grimbaldową do bardziej prężnego działania.

- Kończ - zarządziła - zmień obuwie i ruszamy.

- Jak to ruszamy? Dokąd?

- Propagować zdrowy styl życia w wiejskiej społeczności.

- Ale dlaczego ja? Ja nie mam z tym nic wspólnego.

- Owszem masz. Jesteś moim mężem i od dzisiaj przestawiasz się na fit-filozofię by aktywnie, wraz ze mną, upowszechniać prawidłowe nawyki.

Grimbald miał wiele argumentów, dzięki którym mógłby prowadzić długą polemikę z żoną i udowodnić jak bardzo się myli, jednak jedno spojrzenie na rozjuszoną postać w przyciasnych legginsach, na potarganą grzywkę, błyszczące oczy, zaciśnięte usta i... lekko ochrypłym głosem zapytał.

- Ale obiecujesz, że w poniedziałek wszystko wróci do normy?

Nie doczekał się odpowiedzi bowiem żona wyszła zostawiając drzwi otwarte na oścież.

- Jak wygląda strój odpowiedni do propagowania fit-filozofii? - zapytał sam siebie.

- E, pewnie tak jak do krzewienia każdej innej plus trampki i czapka - skonstatował i podążył za żoną.

Czekała na niego na ścieżce i rozpoczęła już rozgrzewkę, robiąc z bardzo skupioną miną przysiady.

- Hop! Hop! No dalej, też spróbuj - zachęciła go zamaszystym ruchem.

Krasnolud podrapał się po głowie, odchrząknął, przykucnął i... tak pozostał. Poczuł, że za nic w świecie nie wstanie, że łydki spięły się w dwa gordyjskie węzły, uda zmarły w przeraźliwym spazmie, a na dupsku usadowił się olbrzym jakowyś.

- Ratuj - stęknął w stronę żony.

I tu nastąpiła najdziwniejsza rzecz na świecie.

Grimbald przygotowany był mentalnie i fizycznie na deszcz pogardliwych uwag, na drwinę, krzyki, prychania, wyzwiska, ba nawet na trzepnięcie w potylicę lub inną część ciała ale nie na to co się wydarzyło.

Grimbaldowa klapnęła obok niego na środku ścieżki i rozpłakała się.

- Nie! Nie daję już rady! Nic mi nie wychodzi! Jestem beznadziejna, gruba, brzydka, nie prowadzę zdrowego trybu życia, a męża mam do niczego!

Faktycznie, może i sporo w tym prawdy jednak krasnoludowi żadna z powyższych rzeczy nie wydała się szczególnie bolesna. Jedynie depresja żony odbiła się nieprzyjemnym echem w duszy Wspaniałego. Udało mu się dziwnym, pokracznym ruchem przełożyć nogi, przechylić, podczołgać i objąć ją. Wtuliła twarz w ramiona męża i poczęła obficie zraszać jego pierś łzami.

- Cichaj - pocieszał ją - tak po prawdzie jesteś olśniewająca, fenomenalna, szczupła i ładniutka, tylko... tylko nie zawsze to widać.

 

Siedzieli dość długo i Grimbaldowi zaczynało już cierpnąć to i owo,  przemoknięta koszula nieprzyjemnie drażnić skórę i co najgorsze, w gardle drapać. Ile dałby za łyk niekoniecznie wyszukanego, choć bogatego w promile trunku. Siedział jednak nieporuszony czekając aż połowica krzykiem bądź innym środkiem stylistycznym zaznaczy powrót równowagi emocjonalnej.

 

- Chrrrrauuu... Pfu! Patrzajta stworzenia wszelakie! Cha cha cha! Prędzej spodziewałabym się rudego wilkołaka powściągliwie wracającego z sąsiedzkiego grilla. Wrrr. A to się narobiło! Nic wam nie jest?

Baba leśna Hawra przystanęła nad nimi, szturchając lekko raz jedno, raz drugie sękatym kosturem.

- A w słupy soli nie zmienił was czasem jaki dydek czy inne biesisko? - zaniepokoiła się.

- Nie, wszystko w porządku - Grimbaldowa odzyskała wigor i oderwawszy się od męża, szybko wstała. Chciała otrzepać ubranie z piasku lecz zachwiała się i gdyby nie uchwyciła kostur Hawry znów klapnęłaby na środku ścieżki. Leśna baba ujęła krasnoludkę pod ramię.

- Uuu kierowniczko! Bladaście niczym południca o północy. Wrrr...

- Nic, nic Hawro, tak mi tylko jakoś... Zaraz minie. Grimbaldzie rusz dupsko i zabierz mnie do domu.

Ten posłusznie wziął się za wykonanie grzecznie wyrażonej prośby. Na początek postanowił przyjąć postawę pionową lecz zastałe mięśnie nie chciały prężnie odpowiadać na mocno sygnalizowane impulsy z mózgu.

Baba leśna tymczasem nie czekała na gramolącego się krasnoluda i poprowadziła Grimbaldową w kierunku chaty.

Gdy gospodarz dotarł do domu, niewiasty siedziały przy stole szepcząc i chichocząc.

- Dajcie no żonie wody, a mnie gorzałki - zarządziła Hawra bez ceregieli.

- A skądże gorzałka u mnie? - krygował się Wspaniały. - Jakże...

- Daj spokój, wyjmij schowaną za beczką butelkę siwuchy i nalej gościowi - przerwała mu żona.

Cóż robić? Postawił trzy szklanki, napełnił jedną wodą, a do pozostałych wlał "zapomniany" trunek, gęsto się tłumacząc.

- Nie brałem pod uwagę bo gówno to , a nie napitek godny ugoszczenia. Procenty niewysokie, smak chałowaty.

- Nic to, gdy pysk suchy nie czas na wybrzyduchy - pocieszyła go Hawra. - Hrauuu... mniam... i matki jego oczodoły. Nieoczekiwane zdrowie gospodarza!

Wypiła duszkiem  i palcem pokazała by nalał jeszcze jedną. Gdy i tę opróżniła wstała, ujmując sękaty drąg i skierowała się ku wyjściu.

- Podziękować za napitek. Zdrowia i krzepy życzę. Grrr... Pogratulować Grimbaldzie Wspaniały.

W drzwiach odwróciła się i dodała.

- A wam kierowniczko radzę abyście odstawiła te pierdoły fit-filozoficzne, toż to jedno wielkie zawracanie... wrrr... i nowomodne patenty. Buu... I unikajcie bylicy, wrotyczu, jałowca, piołunu i dziurawca.

- O co jej chodziło? - zapytał Grimbald małżonki, gdy wyszła.

Krasnoludka siedziała ze wzrokiem wbitym w blat stołu.

- Słyszałeś, żebym uważała z ziołami - odpowiedziała cicho.

- Ja nie o tym. Wiesz, dlaczego mi gratulowała?

- Wiem. Siadaj. - Pokazała miejsce przy stole, gdzie wcześniej przysiadła leśna baba.

Posłusznie wykonał polecenie. Żona delikatnie ujęła jego rękę. Prosty i naturalny gest wywołał w nim takie wielkie zdziwienie i dziki popłoch, że dostał czkawki.

- Co, co... Iiiip.... Co ona miała na myśli?

Grimbaldowa uśmiechnęła się i poklepała dłoń męża.

- Chciała zapewne powiedzieć, że nie do końca jesteś takim gryncbułą za jakiego cię uważała.