- Nie możemy znaleźć żadnego śladu - pochylił nisko głowę. Jego kruczoczarne włosy, spływając kaskadą gładziły niemalże świeżo pachnący mech u jego stóp. Troje ostatnich z jego gatunku Tropicieli przykucnęło tuż za jego plecami w pełnej pokory pozie.
-Rozbijmy obóz Panie, włóczęga twierdził, że to gdzieś tutaj, lecz był na wskroś pijany a Twoi ludzie nie raczyli poczekać by wytrzeźwiał
Był wściekły, nie potrafił powściągnąć gniewu drżącego w głosie.
- Nie tym tonem niewolniku - dźwięczny, rażący wrażliwe uszy głos przeszył ciemność niczym stal. - Jesteś tylko psem na łańcuchu. Moim psem - szepnął pochylając się i chwytając szponami brodę Treona, choć nawet szept wydobywający się przez zniekształcone wargi, brzmiał ostro i bezlitośnie. Był w dobrym humorze, po wyssaniu większości krwi z biednego włóczęgi. Uśmiechnął się okrutnie, cofnął dłoń, na długich pazurzastych palcach osadziły się maleńkie krople krwi Tropiciela. Rozdwojonym językiem z rozkoszą skosztował krwi gorętszej niż ludzka. - Kiedyś będziesz mój - pomyślał.
-Rozstawić namioty! -ryknął nie znoszącym sprzeciwu głosem
- Możesz odejść psie.... na razie.... - zimny śmiech rozlał się echem we wszystkich kierunkach,między ciemnymi, potężnymi pniami drzew.
Treon wycofał się nie unosząc głowy. Zbyt dobrze znał cenę, którą trzeba było zapłacić za każde najmniejsze okazanie braku szacunku. Jego szerokie plecy poorane były bliznami. Jedna na drugiej niczym mapa tworzona dłonią szaleńca. Na jego bladej twarzy wyraziście odznaczały się dwie rubinowe blizny. Pamiątka po nocy gdy na jego osadę - ostatni bastion rasy Tropicieli - napadnięto by wybić ostatnich z nich. Dzieci wzięto do niewoli by wykorzystać ich talent, zaklęty w pozbawionych źrenic czarnych oczach. Był jednym z tych nieszczęsnych, którym odmówiono łaski śmierci.